-

Alfatool : Nie ma czasu na nudę drogi przyjacielu. Układam mozaikę z podejrzanych zdarzeń, strzępków dawnych ksiąg... (B. M. - List do Aleksandrii II)

Czy skowronki powinny śpiewać requiem Dawida Bowie?

 

Ks. Rafał Krakowiak, „Don Paddington”, Status ontologiczny skowronków. Kościół w popkulturze, popkultura w Kościele, Wydawnictwo Ave Santa Maria, 2024, s. 405

 

Przyznam, że po książkę księdza Rafała sięgnąłem bardzo chętnie. Po pierwsze znałem już kilka jego tekstów umieszczonych na blogu Toyaha, a po drugie bardzo mnie zaintrygował temat, czyli owa pop kultura, wobec której jesteśmy często bezradni. Don Paddington opisuje owo obezwładnienie, oglądając je od strony Kościoła, a ja sięgając po tę książkę znam ów stan doskonale, tyle że rozpoznawany ze strony swojej, moich bliskich, znajomych, a także jako rodzic trojga dzieci. Oczywiście "skowronki" nieco od siebie oddalone, nieco się różniące, lecz w swej istocie do siebie podobne i tak samo narażone na łykanie podobnego pop-cornu.

No właśnie – nawet nie zauważyliśmy kiedy w kinach pojawił się pop-corn. A może przegapiliśmy istotny moment. Może to prażona kukurydza była zwiastunem kolejnego etapu ataku pop-kultury? Z tego, co pamiętam, to po raz pierwszy ujrzałem pop corn w jednym z krakowskich kin w roku 1993, bo chyba nie wcześniej. W tym też czasie pojawił się w owym kinie produkt, który znamy ze spożywczaków pod nazwą „jaja niespodzianki”, chodziło o seanse filmowe, na które szło się w ciemno nie znając tytułu filmu.

Zraziłem się do tej formy dość szybko, bo już po drugim bodaj seansie, który zupełnie rozminął się z moimi wyobrażeniami dotyczącymi fajnych niespodzianek. Przypominało mi to bardziej łykanie kitu w ciemno. Słowem, byle co na ekranie z możliwością gryzienia posolonego corn-styropianu z papierowego kubka. Czy był to moment istotny? Chyba tak, bo sprowadzał to, co uważaliśmy za kulturę o szczebel niżej, dewaluował znaczenie filmu i sprowadzał, go do wydarzenia, którego nie jesteśmy w stanie przetrwać, bez jedzenia i picia. Coś co kiedyś wydawało się, choć czasem, ucztą dla ducha, miało się stać pojadaniem w towarzystwie ruchomych obrazków.

Warto zauważyć, że ten model nadal ewoluuje. Dziś ceny kinowego pop cornu poszybowały niemiłosiernie, a umocnione nie tylko drogą kukurydzą, lecz przede wszystkim pandemią, na rynku ruchomych obrazków zatriumfowały platformy z ofertami seriali. Mam wrażenie, że „postnetfliksowa” jakość kinowych produkcji także mocno się obniżyła. Rodzinne wyjścia do kina stały się dużo droższe. A coś co niedawno nazywaliśmy obcowaniem z filmem, zeszło do poziomu spoglądania na mały ekran telefonu lub tabletu, pomiędzy robieniem sobie herbaty, kanapki, ewentualnie domowego pop-cornu, tyle że konsumowanego zazwyczaj w pojedynkę, każdy przed swoim ekranem. Wszak każdy ogląda inny serial, a nawet jeśli ten sam, to na innym jego etapie zwanym „sezonem”. Wypadły nam wiec jak zużyte mleczaki wspólne wyjścia do kina i wspólne omawiania filmu, który oglądaliśmy do niedawna razem. Rzecz kolejna – zostaliśmy zalani (teraz piszę bardziej o swoich dzieciach) taką ilością obrazów i zdarzeń, że nie sposób sensownie się do nich odnieść, przemyśleć, zbulwersować, czy zachwycić. Przypomina to wypełnianie się na chwilę i co chwilę, czymś co udaje czyjeś losy, a wszystko to po to, by nie mieć choć chwili na zorientowanie się, że tą pustą w istocie materią nadmuchujemy bańkę swojej egzystencji, która z normalnym życiem ma coraz mniej wspólnego.

No dobra, ale ja w sumie trochę nie o tym, o czym chciałem pierwotnie napisać. Książkę księdza Rafała przeczytałem w dwa dni. Ona dla Nas, czyli Nawigatorów jest książką łatwą do przyswojenia, bo doskonale wiemy o czym traktuje, momentami rozpoznajemy znane nam zwroty i treści. Pojawia się co prawda nie koniecznie przez nas rozkminione pojęcie „statusu ontologicznego skowronka”, a także nierozpoznana jak dotąd fraza „księża dadaiści”. Ale jest przecież też dobrze nam znany Toyahowy „TenKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji”, czy oswojona i przyswojona przez Nawigatorów nazwa „Fenicjanie”. Niektóre zapodane przez księdza Rafała treści trafiały do mnie w sposób dużo bardziej osobisty. Mam tu na myśli fragmentu o byciu „cool”, a także wątki dotyczące hołdu pruskiego, którego Matejkowską wersję mocno teraz zgłębiam, czy Komisji Edukacji Narodowej, której działaniom mocno się niegdyś przyglądałem. Wymienienie jako jednej ze sponsorek jednego z rozdziałów książki pani profesor Janion, też traktuję mocno osobiście, bo to ona patronowała mojej magisterskiej pracy.

Za niektóre poruszone wątki jestem szczególnie wdzięczny. Jak choćby za te dotyczące mocno zakłamanej postaci Mickiewiczowskiego księdza Robaka, nieznanych mi dotychczas publicznych i okraszonych łzami polskich wykonaniach Marsylianki, równie mi nieznanym wątku zmęczonego i zniechęconego żołnierza Józefa Zaremby. Wreszcie niezwykła relacja ze spektakularnej odbudowy kościoła w Ludomach.

Chyba jednak najbardziej dziękuję za przypomnienie przepisu bycia porządnym facetem, podpowiedziany przez śp. Władka. Znajdziecie go na stronach 228-229.

Jak już się pewnie orientujecie, wachlarz tematyczny zaproponowany przez a Rafała jest bardzo szeroki. Struktura pracy także jest ciekawa. To taka na pozór dość swobodna gawęda, która zahacza o bardzo wiele nie zestawianych zazwyczaj ze sobą wątków i pozornie odległych od siebie spraw. Ta luźna narracja potrafi niespodziewanie do niektórych tematów powrócić, dowodząc, że płynie jednak w sposób przemyślany i nieprzypadkowy.

Ja pozwolę sobie skorzystać z niektórych wątków książki i popłynąć w oparciu o nie ze swoimi przemyśleniami. Dotyczyć one będą kilku bardzo różnych tematów, więc stwierdziłem, że będzie zdecydowanie lepiej, gdy podzielę je na odcinki. Tekstów tych raczej nie powinniście traktować jako recenzji książki.

Zacznę od rozdziału pierwszego, w którym ksiądz Rafał wprowadza Nas w treści, których książka dotyczy. Czyni to jednak Don Paddington w bardzo nieoczywisty sposób, opisując swoje męki nad wymyśleniem wstępu do książki Toyaha, która miała nosić tytuł „Crime stories”. Przyznam, że ja się mocno z tymi mękami identyfikowałem, bowiem teksty pana Krzysztofa o seryjnych mordercach i zwyrodnialcach swego czasu próbowałem czytać i z tego co pamiętam nie napawały mnie one niczym, co mógłbym określić w jakiś pozytywny sposób. Były one dla mnie obcowaniem z emocjonalną smołą, czyli z diabelstwem w najczystszej postaci. Po ich lekturze czułem się źle i nie znajdowałem w tych tekstach niczego budującego, niczego do czego chciałbym wrócić, ani już na pewno niczego za co chciałbym zapłacić. Kiedyś (nawiązując do wątków muzyczno-egzystencjanych także obecnych w książce księdza Rafała) napisałem, że to jak ostania płyta Davida Bowie (w tytule wpisu pozwoliłem ją sobie określić jako requiem) – bezbrzeżna i absolutna ciemność, w którą jeśli się człowiek zanurzy, to już nigdy nie zechce do niej wracać. Innymi słowy totalna beznadzieja, ale nie w sensie jakości, bo ta była naprawdę wysokiej próby; beznadzieja w sensie braku jakiejkolwiek nadziei.

Wracając do początku „książki o skowronkach” - z dużymi oporami ksiądz Rafał dotarł do czegoś, co mu się wydało sednem książki Toyaha (książki dodam, chyba jak dotąd nie wydanej, którą mimo to, ksiądz Rafał zaliczył do sfery pop). Don Paddington niejako przy okazji przedstawił nam definicję zjawiska, którego jego książka dotyczy:

„…sądzę, że „Crime stories” jest tylko i aż wyrazem tęsknoty za tym, by popkultura (czyli podstawowy, najbardziej skuteczny przekaz kulturowy, historyczny, społeczny i polityczny) w dalszym ciągu, w jednoznaczny sposób przedstawiała ludzi w rodzaju Specka czy Dahmera jako zwyrodnialców, a zasądzenie ich na karę główną i wykonanie tej kary jako coś oczywistego, tzn. nie podlegającego dyskusji. Właśnie dlatego pan Krzysztof tę książkę napisał (O! Mimowolnie udało mi się odkryć, dlaczego „Crime stories” zostało napisane! Książka Toyaha jako wyraz tęsknoty? Oczywiście! Tęsknoty i jednocześnie sprzeciwu…” (s.39).

Żeby było jasne. Ja za książką Toyaha o zwyrodnialcach nie tęsknię, zdają sobie bowiem sprawę, że dyskusja o karze śmierci jest jednym z tych obszarów, których popkulturowe ostrze najłatwiej obrócić przeciw temu kto go użyje.

Poza wszystkim, owo (poniekąd nasze wspólne) mentalne mocowanie się z „Crimes stories”, przypomina mi fatalne próby odpowiadania na zarzuty pedofilii w Kościele. Nie ma co owijać w bawełnę – to był, jest i będzie temat, którym propaganda będzie żywić się najchętniej. Uważam, że walka z takim przekazem za pomocą statystyki (taką próbę podjął ksiądz Rafał) jest błędem, bowiem w innym rozdziale bezbłędnie wychwycił, że popkultura skierowana jest głównie do tych, których ogląd świata jest bardzo plastyczny, a jednocześnie sztywno zero-jedynkowy, czyli do idealistycznie nastawionych młodych ludzi. Jeśli zaproponuje się młodzieży dwa tak samo silne równania pedofilia = zło, Kościół = pedofilia, to trzecie równanie wyliczy się samo Kościół = zło.

Z tej matematycznej pułapki nie sposób wyskoczyć używając statystyki i twierdząc, że to problem statystycznie pomijalny. Można to moim zdaniem uczynić jedynie przez bezwarunkowe zwalczanie pedofilii z równie bezwarunkowym przekazem „zero pedofilii w Kościele”. Innymi słowy przekreślenie równania, w którym Kościół = pedofilia. A jeśli jakiś pedofil swymi uczynkami takie równanie kreśli, powinno go to bezwzględnie postawić poza nawiasem Kościoła (poza równaniem).

Myślę, że w tym momencie warto przeprowadzić mały eksperyment myślowy i spróbować skrzyżować tak postawioną kwestię z „Crimes stories”, zaproponowanymi jako opis niektórych zbrodni.

Po pierwsze powinniśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy wszelka pedofilia jest ohydną zbrodnią, za którą powinniśmy się domagać najwyższego wymiaru kary (nie oznacza to kary smierci!), z kar przez ludzkie instytucje za nią przewidzianych. Jeśli uznamy, że tak, to powinniśmy również rozważyć kwestię, czy jeśli dotyczy ludzi Kościoła to nie jest zbrodnią po wielokroć większą, bowiem jej skutek stawia poza Nim (Kościołem), sprawcę (przynajmniej do czasu, skuchy i zadośćuczynienia), ofiary i jej najbliższych, gdyż zazwyczaj zbrodnia ta staje się barierą nie do pokonania na drodze pozostania w Kościele, poza którym, jak wierzymy, nie ma zbawienia.

Czy jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że Toyah pisze o tym książkę, tytułuje ją „Black stories”, a jej głównymi bohaterami czyni nie seryjnych morderców, lecz pedofilów, zwłaszcza (ze względu na poprzedni akapit) tych powiązanych z Kościołem?

Ja nie jestem sobie w stanie takiej książki wyobrazić. Ale nawet, gdyby ona powstała, to czy jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że zmagając się z jej treścią, ksiądz Rafał napisałby o niej:

„…sądzę, że „Black stories” jest tylko i aż wyrazem tęsknoty za tym, by popkultura (czyli podstawowy, najbardziej skuteczny przekaz kulturowy, historyczny, społeczny i polityczny) w dalszym ciągu, w jednoznaczny sposób przedstawiała ludzi w rodzaju X czy Y jako zwyrodnialców, a zasądzenie ich na karę najsurowszą i wykonanie tej kary jako coś oczywistego, tzn. nie podlegającego dyskusji. Właśnie dlatego pan Krzysztof tę książkę napisał (O! Mimowolnie udało mi się odkryć, dlaczego „Black stories” zostało napisane! Książka Toyaha jako wyraz tęsknoty? Oczywiście! Tęsknoty i jednocześnie sprzeciwu…” (s.39).

Przyznam, że powstanie owej hipotetycznej książki i tego hipotetycznego wstępu są dla mnie równie niewyobrażalne. A przecież jedyne co zostało „podmienione” to rodzaj zbrodni i tak zwana „organizacyjna przynależność zbrodniarzy”.

Oczywiście mogę się mylić i ktoś może uznać, że taka książka powstać powinna. Pytanie zasadnicze byłoby jednak takie, czy Toyah i ksiądz Rafał widząc, komu na powstaniu takiej książki zależy, zdecydowaliby się zostać realizatorami projektu. Wydaje mi się, że nie.

Dlaczego uważam, powstawanie dzieł o jednoznacznie ciemnych treściach za złe? Otóż uważam, że przekaz popkulturowy, czyli najbardziej skuteczny opiera się na schematach, które ksiądz Rafał bardzo trafnie opisał. Zauważył on, że bardzo często sympatia odbiorcy przenoszona jest na bohaterów, którzy do niedawna byli fabularnymi bandytami i szwarcharakterami. Ot choćby płatny zabójca z „Leona zawodowca”, czy kanibal Hannibal Lecter z „Milczenia owiec”. Mechanizm transferu pozytywnych odczuć odbywa się za pomocą prostych mechanizmów. Pierwszy z nich polega na uczłowieczeniu bestii (wybitna inteligencja, ponadprzeciętne poczucie czarnego humoru, miłość do muzyki poważnej). Drugi sposób polega na wyciemnieniu tła. W „Leonie zawodowcu” to ścigający go policjant jest kompletnym dewiantem, który próbuje unicestwić także małą nastolatkę. Stanowi więc tło, na którym Leon wypada jak broniący niewinności (dziewczynki) superbohater.

Jak widzimy, nawet tam, gdzie popkultura odwraca bieguny wartości, podgryza schematy ocen, fałszuje ogląd, nie może się obejść bez okruchów dobra. Obdarza nimi tak, byśmy w efekcie wpadli w pułapkę sympatyzowania z mniejszym złem, ale bez owych kruszyn dobra nie może się obejść.

Może się mylę, ale z tego co pamiętam, ja w tekstach zwanych tu „Crime srtories”, owych okruchów dobra nie odnajdywałem, co przynajmniej w moich oczach, stawia ten zbiór Toyahowych tekstów poza pop kulturą - poza nawiasem najwyższej skuteczności.

A przede wszystkim bezbrzeżny smutek i brak nadziei, związane ze śpiewaniem jakiegokolwiek requiem, nie mówiąc już o utworach z ostatniej płyty Dawida Bowie, nie przynależą do cech określających status ontologiczny skowronków. Nie leżą to po prostu w ich naturze!

Piszę to kierując się czwartym punktem panaWładkowego przepisu na bycie porządnym Facetem:

„Mówić prawdę prosto w oczy: nie owijać w bawełnę, lecz otwarcie przedstawiać co leży na wątrobie”.

C.D.N.



tagi: pop  filmy  toyah  pop kultura  skowronki  rafał krakowiek  pop corn 

Alfatool
21 lipca 2024 17:24
9     988    12 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

ArGut @Alfatool
21 lipca 2024 19:36

Intrygujące wprowadzenie w "STATUS ONTOLOGICZNY SKOWRONKÓW. KOŚCIÓŁ W POPKULTURZE, POPKULTURA W KOŚCIELE".

Moja obserwacja jest taka, że CAŁE ZŁO ŚWIATA protestancka popkultura "przykleja" do Kościoła Rzymskiego. Przed Reformacją Protestancką, która rozpropagowała popkulturę tak nie było.

>Jeśli zaproponuje się młodzieży dwa tak samo silne równania pedofilia = zło, Kościół =
>pedofilia, to trzecie równanie wyliczy się samo Kościół = zło.

Młodzież, którą ja znam, dużo bardziej zaawansowaną arytmetykę stosuje. Zbawienie jest teraz w MODZIE, na każdym poziomie. Tylko świat się odrobinkę SPOGANIZOWAŁ.

zaloguj się by móc komentować

Alfatool @ArGut 21 lipca 2024 19:36
21 lipca 2024 21:30

Jasne. To o czym piszesz rzeczywiście ma miejsce. Książka księdza Rafała jeszcze głębiej nas w tej tematyce umiejscawia i jest w wielu miejscach bardzo trafną diagnozą.

Jednak jedną z podstawowych zasad dotyczących popkultury jest ta, że rzeczy, o których się nie mówi, nie pisze, nie dyskutuje de facto nie tylko popkulturowo, ale także kulturowo nie istnieją. A ja po prostu uznałem, że ta książka jest warta wyrwania z kulturowego niebytu i warta naszej uwagi.

 

 

 

 

 

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Alfatool
22 lipca 2024 09:47

Powiedzmy że "Black Stories" miałoby 30 rozdziałów. 28 rozdziałów powinno wtedy opisywać przypadki fałszywych oskarżeń, takich jak oskarżenie Kard. Pella, kiedy duchowny został skrzywdzony perfidną intrygą. 1 natomiast rozdział mógłby się zająć oskarżeniem realnym, uzasadnionym przez dowody. I jeszcze 1 zająłby się przypadkiem niejasnym. Proporcje tych spraw w realu są rzecz jasna 300 do 1. 

zaloguj się by móc komentować

Czarny @Alfatool
22 lipca 2024 09:48

Od dawna, bardzo dawna śmieszy mnie powiedzenie, używane do dziś przez tych, którzy opowiadają znajomym w pracy, że byli w kinie: "Wiesz, trzeba się trochę odchamić..."

zaloguj się by móc komentować

Alfatool @Magazynier 22 lipca 2024 09:47
22 lipca 2024 11:20

To chybqbbardziej materiał na ,"Black ? Stories".

 

zaloguj się by móc komentować

Alfatool @Czarny 22 lipca 2024 09:48
22 lipca 2024 11:22

W sumie to mam wrażenie, że pop corn powinien być i to nawet  obowiązkowy w wielu polskich teatrach.

zaloguj się by móc komentować

orjan @Alfatool 22 lipca 2024 11:22
22 lipca 2024 11:28

I torebka taka jak w samolotach.

zaloguj się by móc komentować

Czarny @orjan 22 lipca 2024 11:28
22 lipca 2024 11:50

Niestety, taka torebka nie jest potrzebna. Z tego, co zauważyłem, ludzkie rzadko wymiotują w kinie, choć przecież, przyznajmy, wypadałoby. A dlaczego nie wymiotują? Odpowiedź na to pytanie rozstrzygnęłaby, jak sądzę, większość problemów poruszanych w SN. 

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @Alfatool 22 lipca 2024 11:20
22 lipca 2024 13:15

"28 red stories, 1 foggy story and 1 black"

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować